sobota, 26 grudnia 2015

Jak poradziłam sobie z utratą psa.

Cześć!
8 lat temu dostałam od rodziców psa - owczarka niemieckiego. Był malutki, cały czarny i mięciutki, jak taka włochata kulka. Pies był moim marzeniem odkąd pamiętam, zawsze prosiłam rodziców i zawsze też słyszałam krótkie "nie", aż nadszedł dzień kiedy wsiedliśmy wszyscy w auto i podjechaliśmy na działkę hodowcy tych "małych czarnych kulek". Były dwie kulki do wyboru, do nóg rzuciła nam się ta wesoła, pełna energii i zapału. Jednak nasze serce skradła druga, leżąca na trawie i patrząca ze spokojem na nas swoimi pięknymi, brązowymi oczami. Nazwaliśmy ją Bruno. Bruno rósł jak na drożdżach, przemieniał się z dnia na dzień na dużego, dorosłego, postawnego psa, przypominającego ze swą grzywą króla dżungli - lwa. Zapomniałam wspomnieć, że miał małą przepuklinę na brzuchu i problem z mięśniami tylnych nóg - schodziły mu się jak prima ballerina, co też miało swój urok i był dla Nas tym bardziej wyjątkowy. W 2012 roku ( o ile dobrze pamiętam ) Bruno zachorował na uszy. Weterynarz stwierdził, że to gronkowiec złocisty. Leczyliśmy go cały czas, wydawaliśmy mnóstwo pieniędzy na lekarstwa i zastrzyki. Bywało lepiej i gorzej. Na przełomie 2014/2015 roku choroba ustała. Bruno pozwalał dotknąć się po uszach, nie uciekał, nie bolało go. Był takim psem jak wcześniej - radosnym i chętnym do zabaw. Kiedy byliśmy przekonani, że choroba ustała, nagle zaatakowała na nowo i można powiedzieć, że z podwójną mocą. Mój pies cierpiał, przechodził w domu z miejsca na miejsce i jęczał drapiąc się po uszach pełnych ropy i krwi. Nadeszły wakacje i ciężkie upały, które tylko pomagały choróbsku się rozwijać. Nie mogłam już patrzeć na cierpienie mojego najlepszego przyjaciela. Zadzwoniłam do mamy i pewnym głosem powiedziałam, że trzeba go już uśpić. Bo cierpi. Bo go boli. Bo go nie wyleczymy. Bo ile można? Nie wiem, ale chyba do końca tego nie przemyślałam. Moi rodzice wrócili z pracy, mama płakała. Była chyba najbardziej zżyta z naszym pupilem, a ja zaraz po niej. Wzięła wszystkie potrzebne dokumenty, wsadziła Bruna do auta i pojechała. Wtedy do mnie dotarło, co zaraz się wydarzy. A ja? A ja nawet nie pożegnałam się z nim, pozwoliłam mu tak po prostu odjechać.Chyba wszyscy żyliśmy wtedy tą ostatnią nadzieją, że doktor się nie zgodzi i powie, że jest jeszcze nadzieja i że trzeba spróbować. Niestety tak się nie stało. Rodzice wrócili już bez niego, a ja żałowałam mojej decyzji. Długo po tym płakałam, wspominałam mojego pupila i chciałam cofnąć czas plując sobie w brodę. Dopiero niedawno zrozumiałam, że to była dobra decyzja, a raczej zaczęłam tak sobie wmawiać. "Przecież on my sie tu męczył, a my tylko skróciliśmy mu cierpienie." Na samym początku nie myślałam, że będę chciała mieć jeszcze jakiegoś psa. Siedziało we mnie cierpienie ( co ja mówię.. dalej siedzi. Pisząc tego posta łzy leją mi się strumieniami po policzkach i robię przerwy w pisaniu, by nabrać powietrza i się uspokoić.. ). Z czasem zaczęłam spostrzegać brak czegoś w domu. Jak kiedyś przeszkadzał mi nocny dźwięk pazurów stukających o panele przedpokoju, tak teraz mi tego bardzo brakuje. Postanowiliśmy kupić drugiego psa, który wypełni pustkę w naszych sercach, aczkolwiek wiem, że nigdy nie będzie to takie uczucie, jakie towarzyszyło mi przez te 8 lat.





















Nigdy o nim nie zapomnę.
Kasia

19 komentarzy:

  1. Twojemu pieskowi jest teraz lepiej niż wtedy gdy się męczył
    Głowa do góry!!
    On teraz nad Tobą czuwa tam z góry ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem co czujesz :( uspilismy naszego jokera dwa miesiące temu ... Po dwóch operacjach kamienie w pecherzu sprawiały mu nadal tak samo ogromny ból . Nie mógł się załatwiać , a jak już to robić to nie czuł .. męczył się , piszczal.. też wydaliśmy duuzo aby coś pomogło . Nie pozegnalam się z nim bo byłam na wakacjach. Był z nami 9 lat. Kochany mój. Też mamy nowego Ale to nie to samo ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to widzę że bardzo podobna historia.. Niestety, tak już chyba musi być, że jedni odchodzą by drudzy mogli "być".. :)

      Usuń
  3. Wiem co czujesz :( uspilismy naszego jokera dwa miesiące temu ... Po dwóch operacjach kamienie w pecherzu sprawiały mu nadal tak samo ogromny ból . Nie mógł się załatwiać , a jak już to robić to nie czuł .. męczył się , piszczal.. też wydaliśmy duuzo aby coś pomogło . Nie pozegnalam się z nim bo byłam na wakacjach. Był z nami 9 lat. Kochany mój. Też mamy nowego Ale to nie to samo ...

    OdpowiedzUsuń
  4. jeju :(((( nie wyobrazam sobie stracic mojego pupilka:/

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ci współczuje bo wiem co to znaczy utrata psa .:)
    http://roksanablogg.blogspot.com/2015/12/za-co-lubie-swieta_20.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Wzruszający post 😢😢😢

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytając prawie się popłakałam! Piękny pies, też miałam taką sytuacje... Lecz mój pies został uśpiony, jak ja byłam u cioci nad morzem...

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo bardzo ci współczuje. Sama miałam łzy w oczach czytając post. Uważam, że słusznie postąpiłaś. Teraz jest mu pewnie lepiej... Trzymaj się! <3

    zznosemwksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeju po przeczytaniu notki widać jak bardzo byłaś zżyta z psem :( Bardzo wzruszający post...

    http://eyenjf.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. mojego psa zabił samochód. Psiak był bardzo ruchliwy i chałaśliwy, jak wszystkie ratlerki. mało lubiany przez naszego sąsiada, który spacerował ze starym schorowanym kundlem. nastraszył kiedyś naszego psa, który wbiegł prosto pod koła jakiegoś samochodu. Pies był członkiem rodziny i nigdy nie zastanawialiśmy się jak by było bez niego, do momentu, w którym go zabrakło. Zawsze witał mnie radośnie kiedy wracałam z pracy. Czasami siedział na parapecie i wyglądał na nas. Przez długi czas wracając do domu łzy same napływały mi do oczu. W mieszkaniu było pusto i smutno, nikt nie czekał. Dlatego doskonale rozumiem Twoją stratę. Podjęłaś dobrą decyzję. Nie ma sensu przedłużać cierpienia wiedząc, że nie ma ratunku.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mojego ukochanego pieska otrula sąsiadka. Mieszkalam kiedys w bloku parterowym, babka byla z sąsiedniego. Mieszkalismy od podwórka, wiec piesek sobie biegal. Nie wiem co miala do niego, ale go otrula. Męczył się ponad tydzien, nic nie pomagało. A Ty dobrze postąpilas z decyzją o uśpieniu, oszczędzilaś psu cierpienia. Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Co prawda nigdy nie doświadczyłam utraty ukochanego psa, których mam kilka ale domyślam się co czułaś w tamtych chwilach podejmując decyzję o uśpieniu swojego Bruna. Nie są to doznania, o których mówi się łatwo ale wiedz, że był to jeden z właściwych wyborów jakie mogłaś jeszcze dokonać dla niego. Dla Was wszystkich. Moja więź z pieskami, które mam jest tak wielka, że nie wyobrażam sobie takiego scenariusza. Ale niewątpliwe jest to, że postąpiłabym tak samo....

    OdpowiedzUsuń
  13. Co prawda nigdy nie doświadczyłam utraty ukochanego psa, których mam kilka ale domyślam się co czułaś w tamtych chwilach podejmując decyzję o uśpieniu swojego Bruna. Nie są to doznania, o których mówi się łatwo ale wiedz, że był to jeden z właściwych wyborów jakie mogłaś jeszcze dokonać dla niego. Dla Was wszystkich. Moja więź z pieskami, które mam jest tak wielka, że nie wyobrażam sobie takiego scenariusza. Ale niewątpliwe jest to, że postąpiłabym tak samo....

    OdpowiedzUsuń
  14. psa nigdy nie miałam, nie chciałam mieć bo nie mogłam - liczne uczulenia i alergie pozbawiały mnie możliwości posiadania chociażby rybek czy żółwia ( tak, one też mogą uczulać..) - dlatego nie czuję przywiązania do zwierząt, miłości do nich, czy choćby sympatii... nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania zwierzaka, niemniej jednak współczuję - bo przecież miłość do zwierzęcia może być porównywalna do uczuć międzyludzkich - każda strata boli, tym bardziej im dłuższa i mocniejsza była relacja.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Neska Kasia Blog , Blogger